Dobry wieczór - pewnie dziwisz się kochanie Że mnie widzisz tu samego w takim stanie Co ma znaczyć ten jarzębiak I ten popiół na dywanie? Usiłuję się pogłębiać A w ten sposób jest najtaniej Nie jesteśmy przecież tacy Jacy w lustrze się widzimy Ja wyszedłem wcześniej z pracy I zabrakło mi rutyny Bo spotkało mnie zdarzenie (wiem, bełkoczę i seplenię) Bo spotkało mnie zdarzenie Dosyć nieprzyjemne i To był fatalny dzień Nie chcę więcej takich dni Więc wyszedłem wcześniej z biura - jak mówiłem Od lat wielu miałem pierwszą wolną chwilę Tej dzielnicy gdzie pracuję Prawie nie znam - zabłądziłem Zwykle to się denerwuję A to było nawet miłe I ulicą pierwszą z brzegu Szedłem w przypadkowy spacer Ten brak czasu tak dolega Chciałem chociaż raz inaczej Nie zdawałem sobie sprawy (Nie kochanie, nie chcę kawy) Nie zdawałem sobie sprawy Że to jest ryzyko i To był fatalny dzień Nie chcę więcej takich dni Tą ulicą doszedłem aż do baru Było pusto poza jedną ładną parą On coś mówił głupawego Niewidzialny siadłem obok Ona tak wpatrzona w niego Że już być przestała sobą I poczułem żal do losu Że jest miłość, ta prawdziwa Żal niemądry, że w ten sposób Nigdy na mnie nie patrzyłaś By im nie przeszkadzać, cicho Zamykałem baru drzwi To był fatalny dzień Nie chcę więcej takich dni To był fatalny dzień Tą kobietą byłaś ty